mobile
REKLAMA

Koci Azyl u Hani [reportaż]

Są tajemnicze. Podobno lubią chodzić własnymi ścieżkami i spadają na cztery łapy. Mowa oczywiście o kotach. Przez wieki towarzyszyły człowiekowi, chroniąc jego dom przed gryzoniami. Były czczone w starożytnym Egipcie, a w średniowieczu – szczególnie czarne koty – budziły lęk. Nie jest prawdą, że spadają na cztery łapy, a z chodzeniem własnymi drogami też różnie bywa. Podobnie jak psy, koty lubią towarzystwo człowieka, lubią być przez niego głaskane. Szkoda tylko, że człowiek potrafi być wobec nich okrutny. Są jednak osoby takie jak pani Hania, która poświęca im swój czas.

Koci Azyl u Hani [reportaż]

Pani Hania jest wolontariuszką fundacji Jokot. W mieszkaniu na warszawskich Bielanach ma ponad dwadzieścia kotów. Tam właśnie rozmawiamy. Dziwie się, że przy takiej ilości kotów, nie czuć ich obecności. Pani Hania utworzyła dla nich miejsce, dom tymczasowy - Azyl u Hani. Pytam, co to znaczy? Dom tymczasowy to miejsce przejściowe, do którego trafiają koty znalezione lub uratowane. Zwierzęta przebywające w nim czekają na adopcję. Jak często do niej dochodzi? – Pytam. Z tym bywa różnie. Najmniej jest adopcji w czasie wakacji. Ludzie myślą wtedy o wyjazdach i odpoczynku. W okresie świąt zgłoszeń chęci adoptowania jest z kolei bardzo dużo. Jakie warunki trzeba spełnić by adoptować kota? Dowiaduję się, że decyzja o adopcji musi być przemyślana. Osoba, która chce mieć kota w domu musi mieć pełną świadomość tego, na co się decyduje. Kot jest żywym stworzeniem, które czuje, kocha i czasami cierpi. Bywa też tak, że zachoruje. Odpowiedzialny opiekun będzie musiał go zabrać do weterynarza. I ponosić koszty leczenia, które czasami nie są małe. Bo z kotem trzeba być na dobre i złe – podkreśla pani Hania.

W Azylu u Hani koty są w różnym wieku. Te małe rozrabiają, bawią się ze sobą i są wszystkim, co się dzieje wokół nich ogromnie zainteresowane. Te starsze z dystansem patrzą na zabawy maluchów. Zupełnie jak w kreskówce o kotach Bonifacym i Filemonie. Okna i balkon w Azylu zabezpieczone są siatkami. Dom tymczasowy znajduje się na szóstym piętrze, więc takie zabezpieczenie jest niezbędne. Zresztą pani Hania przekonuje, że gdy w domu jest kot, warto zabezpieczać okna siatką nawet, gdy mieszka się na parterze. To nie prawda, że koty zawsze spadają na cztery łapy – mówi.
Pani Hania o kotach może rozmawiać godzinami. Prosi mnie, żebym jej przerywał, jeżeli uznam, że za bardzo się rozgaduje. Obiecuję jej to, ale raczej nie skorzystam. Lubię słuchać. O swoich podopiecznych mówi z uczuciem. Pytam o to jak często koty trafiają do Fundacji. Najgorzej jest po świętach, na wiosnę. Niektórzy ludzie traktują zwierzęta w kategoriach prezentu. Szukają podarunku dla dziewczyny lub dziecka. Kot, czy pies po pewnym czasie przestanie być atrakcyjny, zwyczajnie znudzi się. Żywe stworzenie wymaga uwagi i opieki. Koty wbrew temu, co się o nich mówi, nie żyją własnym życiem. Potrafią wejść na kolana, żeby być bliżej człowieka. Gdy rozmawiamy rudo – biała kotka Malinka właśnie przytuliła się do pani Hani. Usiadła jej na kolanach i zmrużyła oczy. Widać, że bliskość opiekunki sprawia jej przyjemność. Z kolei mały czarny kot Zmorek zainteresował się moimi sznurówkami.

- Czy pamięta pani imiona wszystkich kotów, które są w Azylu?
- Oczywiście – odpowiada pani Hania.
Zna też ich historię. Na przykład Mobilek. Trafił do Azylu w 2012 roku jako jeden z trójki rodzeństwa. Jego matka okociła się na posesji na Targówku. W wieku ośmiu tygodni Mobilek zachorował na kaliciwirozę.  Przeszedł ją dosyć ciężko, ale wyzdrowiał. To było w lipcu albo sierpniu dwa lata temu. We wrześniu, albo październiku w nocy o trzeciej nad ranem panią Hanię obudziły jakieś dziwne dźwięki. Okazało się, że Mobil bardzo ciężko oddychał. O godzinie szóstej było jeszcze gorzej. Obudziła męża i pojechali z kotem do weterynarza. Tam lekarz wsadził Mobila pod tlen. Kot został w lecznicy. Pani Hania wróciła z mężem do domu. Gdy zadzwoniła o godzinie dziewiątej, usłyszała, że Mobil nie przeżył. Lekarz stwierdził zgon. Pojechali do przychodni, żeby odebrać ciało Mobila i zawieźć do lecznicy współpracującej z Fundacją.
– Pamiętam, że weszłam z lekarzem – wspomina pani Hania – do części szpitalnej przychodni i lekarz mówi, że nie wyjmowali, go z inkubatora. Cały czas tam leży.
- Spojrzałam, widzę, że jakiś czarny kotek leży, ale głowa mu się rusza. I mówię: Panie doktorze, to nie możliwe, przecież tu jest żywy kot, a my przyjechaliśmy po ciało. Zrobiło się ogromne zamieszanie w przychodni. Lekarz powiedział, że nie robił sobie ze mnie żartów, stwierdził zgon, kot nie oddychał. Serce nie pracowało – nie wie, co się stało. Kot żyje. Pamiętam, że gdy go wyjmowałam z inkubatora był sztywny, zimny. I jak już jechaliśmy do naszej przychodni, pod moją ręką zaczynał być coraz cieplejszy – wspomina pani Hania.
Przez dwie kolejne doby było zagrożenie życia Mobila, nie wiedzieli czy kot przeżyje czy nie.
- To jest teraz duży czary sześciokilogramowy kocur, miziasty, kochany, cudowny – opisuje Mobilka opiekunka.
Kot nie jest zupełnie zdrowy, część płuc ma niesprawną, dwa razy na dobę dostaje inhalację ze sterydów przy pomocy specjalnego urządzenia.

Innym kotem, mieszkańcem domu tymczasowego jest Tepsia, siostra Mobilka. Gdy trafiła do Azylu nie potrafiła samodzielnie jeść i pić. Ledwo chodziła. Znalazła u pani Hani bezpieczny dom. Po wizycie u kociego okulisty okazało się, że Tepsia nie widzi. Jest kotem, który bez pomocy ludzi by sobie nie poradził.

W tym roku do Azylu trafiły dwa koty, którymi zajmowała się starsza pani, która dostała nakaz eksmisji. Nie mogła zabrać zwierząt ze sobą. Nazywają się Eksmisja i Ekstradycja.

Malinka, która podczas naszej rozmowy siedzi na kolanach pani Hani też ma swoją historię. Została znaleziona w lesie, w kartonie. Ktoś tam ją i pięć innych kotków zostawił. Żeby nie udusiły się, ten ktoś zrobił dziury w kartonie. Fundację powiadomiła pani, która wyszła do lasu na spacer z psem. Piątka kociąt znalazła swoje domy. Malinka została w Azylu.

W Azylu swoje miejsce mają też chore koty. Z mniejszą szansą na adopcję. Pani Hania i lekarze współpracujący z Fundacją robią wszystko by je wyleczyć. Te koty, które chorują na nieuleczalne choroby mają miejsce w Azylu do końca swoich dni. Pani Hania robi wszystko by jak najdłużej mogły cieszyć się życiem. Jednym z takich nieuleczalnie chorych kotów jest 6 letni Pingłin. Pani Hania martwi się o niego.

Osoby związane z Fundacją Jokot nie pobierają żadnego wynagrodzenia.
Potrzeby Fundacji są ogromne. Najbardziej potrzebna jest karma dla zwierząt. Za każdą pani Hania jest wdzięczna, ale ta najbardziej reklamowana nie jest koniecznie najlepsza. Zawiera dużo chemii, a do Azylu trafiają najczęściej młode koty, dla których jakość jedzenia ma znaczenie, gdyż procentuje to w przyszłości. Pierwszy rok rozwoju kota jest czasem, w którym zdobywa siły na całe życie. Przyda się sucha karma, saszetki, przysmaki i puszki. Zużywają się drapaki, transportery, miski i koce. Potrzebny jest żwir dla kotów.

Andrzej Sitko

P.S. Prowadzenie domu tymczasowego to nie tylko radość z obcowania z kotami i niesienia im pomocy. To też trudne chwile. Następnego dnia po naszej rozmowie na stronie Azylu u Hani na fecebooku przeczytałem, że Pingłin nie żyje.

KOMENTARZE

aktualności

więcej z działu aktualności

sport

więcej z działu sport

kultura i rozrywka

więcej z działu kultura i rozrywka

Drogi i Komunikacja

więcej z działu Drogi i Komunikacja

Kryminalne

więcej z działu Kryminalne

KONKURSY

więcej z działu KONKURSY

Sponsorowane

więcej z działu Sponsorowane

Biznes

więcej z działu Biznes

kulinaria

więcej z działu kulinaria

Zdrowie i Uroda

więcej z działu Zdrowie i Uroda